Ależ to była piękna przygoda
Wszystko się działo wczoraj i aż mnie ściskało kiedy moje gwiazdy wylądują na stronie
A zaczęło się niewinnie.
Dostałem wiadomość o tym miejscu, wraz ze zdjęciem wilgotnicy papuziej od koleżanki.
Przestałem myśleć na sam widok foty.
Japa się ucieszyła, bo już wcześniej chodziło mi po głowie śledzenie jej
Lokalizacja dobrze mi znana, więc punkty orientacyjne nie były problemem…
Taaa… Po łebkach w sumie je przeleciałem i oczyma wyobraźni już tam byłem….
I poszedłem…
W to miejsce…
Przetrzepałem dokładnie… Nawet pod kamieniami
I już byłem zadowolony, bo udało się znaleźć kilka fajnych okazów, choć wilgotnice były mocno zmarnowane. (Byłem uprzedzony, że po przymrozkach nie jest dobrze).
Ale, że miejsce rzadko odwiedzam, a pod kątem grzybów praktycznie wcale…
Łaziłem dalej… i tak wykręciłem i tak patrzę na drugą stronę drogi…
Ładna woda, fajny zagajnik, a zobaczymy co tam rośnie…
I tam prawie dostałem zawału…
Raj wilgotnicowy i inne cuda….
Mimo mokrej trawy nie wstawałem z kolan…
Mówię sobie, muszę napisać do Agnieszki…
Niech raduje wzrok tym co jest po drugiej stronie
I tam jeszcze raz zerknąłem w wiadomość…
No… Nie wiem jak mam się nazwać, żeby nikogo nie urazić…
Ciśnie się na usta stereotyp… „Ty mała, śliczna blondyneczko…”
Stałem po godzinie łażenia w miejscu, które ona wskazała
Czy mimo wszystko to oznacza, że sam znalazłem tą miejscówkę?
No cóż, trzeba być ze sobą szczerym…
Albo lepiej nie…
Albo dobra, głąb ze mnie…
Raz za brak czytania ze zrozumieniem…
Dwa za telefon z baterią na poziomie 50%…
Trzy za brak powerbanka…
Jak już schodziłem w dół… patrzyłem tylko jednym okiem…
Modląc się, żebym nic nie znalazł…
Bo wracałem z rozładowanym telefonem w kieszeni…
——-
Bardzo dziękuję z tego miejsca Agnieszce Rojek
Za pamięć o grzybniętym koledze z Bydgoszczy, za zaufanie i lokalizację.
Było mega